Siłą tego wyjątkowego serialu komediowego jest przede wszystkim scenariusz i mistrzowsko napisane dialogi. Świetnie wykreowane, barwne postacie są przerysowane i karykaturalne aż do przesady, co tylko dodaje siły abstrakcyjnemu humorowi na jaki stawiają jego twórcy. Mimo pastiżowego klimatu rodem z komedii z nieodżałowanym Leslie Nielsenem, jest to humor niezwykle inteligentny. Żarty z pozoru obrazoburcze, są głęboko przemyślane i niejednokrotnie mają drugie dno. Nominowany do oskara za rolę dramatyczną w filmie "Hotel Rwanda" Don Cheadle, w roli szalonego, rozrzutnego i przebiegłego giełdowego sępa wypada wręcz genialnie. Nie inaczej jest w przypadku jego kolegów z planu, którzy groteskowym postaciom nadają zaskakującej głębi i wiarygodności. Ekscentryczność tych postaci rezonuje z ich relacjami, które czynią z "Black Monday" prawdziwie szaloną jazdę bez trzymanki.
Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że głównym bohaterem serialu są same lata 80-te . Wszyscy zapewne kojarzymy utapirowane włosy, ortalionowe dresy, jaskrawe kolory i mocno ocierający się o kicz styl tamtej epoki. Tutaj dosłownie leje się on z ekranu, połączony z niepohamowanym przepychem nowobogackich krezusów z Wallstreet, którego symbolem jest wyglądająca komicznie, ale oczywiście niebywale droga- limuzyna lamborghini należąca do głównego bohatera.
W 2013 roku, triumfy na ekranach kin oraz w recenzjach krytyków, świętował genialny "Wilk z Wallstreet". Film Martina Scorsese oparty na wspomnieniach giełdowego oszusta Jordana Belforta prezentował podobne podejście do tamtych czasów ciesząc nasze oczy podobnie abstrakcyjnym humorem. Nie dziwią więc nasuwające się w sposób naturalny skojarzenia z tym tytułem. "Black Monday" jednak idzie o krok dalej, serwując temu klimatowi sporą dawkę sterydów, od których pękać będziemy ze śmiechu. Obecnie na antenie HBO ruszył drugi sezon serialu. Jeśli w długie, pandemiczne wieczory chcecie poprawić sobie humor, nie będzie lepszego tytułu niż Czarny Poniedziałek.